Nieważne, jaki kolor włosów nosicie, to jest duże prawdopodobieństwo, że trakcie leczenia onkologicznego przyjdzie się Wam z nimi pożegnać.
Oczywiście znane są przypadki, że tak się nie dzieje, bo niepotrzebna jest chemioterapia albo włosy są oporne na jej działanie lub świetnie spisuje się czepek chłodzący skórę głowy.
Ale jednak te przypadki są w mniejszości…
Za to łysa głowa, to chyba jedno z pierwszych skojarzeń z osobą chorą na nowotwór.
Tytuł tego wpisu napisałam w formie żeńskiej, pewnie dlatego, że skojarzył mi się z piosenką Jana Kiepury, ale problem wypadających włosów dotyczy też przecież Panów.
Być może, zwłaszcza jeśli na co dzień nosili krótkie fryzury, przeskok w wyglądzie nie jest tak szokujący, ale jednak jest…
Wiele razy zastanawiałam się, dlaczego zazwyczaj tak mocno przeżywamy utratę włosów.
Przecież wszyscy mówią, że odrosną, że to nie boli (oj, tu się zdziwiłam, bo za drugim razem bolało bardzo), że to najmniejszy problem, itd.
Co więcej, wiem, że bez włosów, brwi i rzęs nadal można wyglądać pięknie…
I że wiele kobiet właśnie dopiero z łysą głową promienieje swoją kobiecością i seksapilem…
No tak…
Cóż zatem leży u podstaw tej rozpaczy?
Wydaje mi się, że to dlatego, że utrata włosów natychmiast demaskuje to, z czym się zmagamy.
O ile możemy cierpieć na hemoroidy, grzybicę paznokci i biegunkę i sąsiedzi niekoniecznie muszą o tym wiedzieć, tak łysa głowa osoby chorej na raka rzuca się w oczy i raczej nie pozostawia wątpliwości.
I nieważne, czy założymy perukę, chustkę, czy po prostu nic – wszyscy wokół wcześniej czy później zorientują się, co się dzieje.
Już nie będą potrzebne słowa – sąsiedzi, sprzedawcy, przypadkowi przechodnie – wszyscy się dowiedzą, że TO RAK.
U mnie rodziło to bunt.
Nie chciałam być „tą chorą na raka”, chciałam nadal być sobą.
I myślę, że w tym ostatnim zdaniu można znaleźć metodę, jak sobie poradzić z trudnymi emocjami związanymi z wypadaniem włosów!
Jeśli sami zaczniecie się nazywać „chorymi”, to automatycznie będziecie się bać reakcji otoczenia.
A jeśli nadal będzie sami dla siebie Agatą, Basią, Tomaszem czy Rafałem – będzie Wam łatwiej popatrzeć w oczy wszystkim wokół.
I nie mówię o tym, żeby wypierać diagnozę i jej zaprzeczać, ale aby nie traktować jej jako podstawowego elementu swojego jestestwa.
Chętnie się dowiem, jak to było u Was.
Czy było łatwo, czy trudno?
Czy chowaliście się przed światem, czy wychodziliście z dumnie podniesioną głową?
Proszę, dajcie nać pod postem: