Wczoraj obejrzałam krótkie migawki z koronacji Karola III. Złota kareta, wystrojone konie, tłumy w niesamowitych kreacjach…
I wiecie co, może komuś z Was się narażę, ale poczułam ogromny niesmak, zażenowanie wręcz.
W czasach, kiedy tylu ludzi umiera z głodu…
W czasach, kiedy na wojnie giną niewinni ludzie…
W czasach, kiedy ludzkość ignoruje katastrofę klimatyczną…
W czasach, kiedy niejednokrotnie pacjenci onkologiczni muszą samodzielnie zbierać pieniądze na swoje leczenie…
…taki przepych!
…taka pompa!
…taki konsumpcjonizm!
…takie pieniądze!
Naprawdę trudno mi się z tym pogodzić. Zwyczajnie tego nie rozumiem.
Być może powiecie – tradycja, polityka, biznes dla producentów pamiątek, ceremonia religijna, święto całego narodu…
No dobrze. Ale nie da się inaczej? Czy symbol nie może zostać symbolem?
A skoro nie może (z niezrozumiałych dla mnie względów ), to czy nie mógłby być wykorzystany jako pretekst do działań charytatywnych? Wystarczyło wprowadzić symboliczną opłatę dla widzów i cały dochód przeznaczyć na szczytny cel.
Jak pomyślę, ile kosztował najmniejszy element przygotowań do tej uroczystości i zestawiam to w myślach z tym, jak moje koleżanki błagają o każdy grosz na swoje leczenie czy rehabilitację, to krew mnie zalewa.
Ale żeby zdjąć trochę wrażenie focha z mojego dzisiejszego posta, dekoruję go KRÓLEWSKIM filmikiem, który kilka lat temu dostałam z okazji rocznicy ślubu.