Wydawać by się mogło, że jak człowiek miał okazję przekonać się o kruchości własnego życia, to po zyskaniu statusu „double-cancer-survivor”, zrodzi się w nim chęć wejścia na najwyższy szczyt gór, zwiedzenia wszystkich miast świata, polecenia w kosmos czy pobicia rekordu świata w szydełkowaniu nogą od krzesła.
I rzeczywiście, u mnie wystąpił efekt zachłyśnięcia się życiem. 🤩
Natomiast zupełnie nie odczułam potrzeby, by żyć najszybciej, najmocniej, najefektywniej. 🤷♀️
💁♀️ Chcę żyć najlepiej.
A najlepiej dla mnie oznacza często zwolnienie, a nawet zatrzymanie.
Wykreślenie z listy marzeń połowy rzeczy i delektowaniu się tymi najistotniejszymi.
Zaniedbanie obowiązków domowych w zamian za zagapienie się na konika polnego. Zamianę czasu przed lustrem na czas przed oknem.
Zauważenie w trasie takiej tablicy jak na zdjęciu, a zignorowanie pstrokatych reklam.
Choć już wiem, że nie jestem nieśmiertelna, to rzadko się gdzieś spieszę.
Don’t hurry, be happy.
A jak jest u Was?
Łapiecie życie łapczywie garściami, czy delektujecie się każdym okruszkiem?
Dajcie nać pod dzisiejszym postem na blogu na FB.