Zawsze byłam śpiochem.
Lubiłam spać i potrzebowałam dużo snu. Gdy mogłam, to spałam tak długo, aż mnie ból pleców nie budził.
Gdy nie mogłam, ziewałam całymi dniami, niebezpiecznie lawirując na granicy zwichnięcia szczęki. ![]()
Aż po drugiej diagnozie onkologicznej coś się zmieniło. ![]()
W wyniku przyjmowanych leków, ale i przewlekłego stresu, przestałam spać. Jeśli nawet udało się zasnąć (a często bywało tak, że się nie udało wcale), to wybudzałam się co chwilę. Czasem z bólu, czasem z bezdechu, czasem tak po prostu…
Przez wiele nocy próbowałam z tym walczyć, próbować zasnąć ponownie po wybudzeniu lub usnąć w ogóle.
Liczyłam barany, nietoperze i komary.
Nic nie przynosiło pożądanego efektu.
A potem postanowiłam zmienić taktykę. ![]()
Stwierdziłam, że skoro mój organizm nie chce spać, to nie będę go zmuszać
i po prostu wykorzystam gratisowy czas w życiu. ![]()
To była rewolucja w moim myśleniu! Wręcz zachłysnęłam się tymi dodatkowymi możliwościami.
Dostałam nowy czas
i to tylko dla mnie, kiedy nikt nic ode mnie nie chciał, w niczym mi nie przeszkadzał i w niczym nie próbował pomóc.
Wykorzystywałam ten czas rozmaicie:
obejrzałam najpiękniejszy wschód słońca – uwierzcie mi, że zdjęcie nawet w połowie nie oddaje tego, jak niezwykłe było to pomarańczowo-różowe niebo. ![]()
Po paru miesiącach korzystania z tych wszystkich uciech i możliwości, które niesie spokojna noc, poszłam po rozum do głowy i udałam się do lekarza psychiatry.
Dostałam leki, po których już JAKO TAKO śpię. Ale tego wschodu słońca nie zapomnę nigdy.
Gdyby nie choroba, nie zobaczyłabym go. ![]()
A jak jest u Was ze snem w trakcie leczenia onkologicznego lub po nim? Macie kłopoty? Jak sobie z nimi radzicie? Dajcie znać pod postem:


