Jak już Wam kiedyś pisałam, nie jestem zwolenniczką mówienia o raku z używaniem nomenklatury militarnej. Natomiast w ostatnich dniach znajduję pewną analogię do wojny:
Nie potrafię ani trochę wyobrazić sobie emocji osób, których obecna sytuacja w Ukrainie dotyczy bezpośrednio. Natomiast widzę, jakie nastroje panują w Polsce. Jesteśmy w sytuacji, kiedy równocześnie mówi się nam, że jesteśmy w bezpiecznym miejscu i roztacza wizje coraz gorszych lub wręcz katastroficznych możliwości rozwoju sytuacji.
To trochę jak w remisji raka…
Kiedy zapytałam lekarza o moje wyniki pooperacyjne i związane z nimi dalsze rokowania, to usłyszałam, że w tych wynikach są same złe rzeczy. Od tego samego lekarza usłyszałam, że na ten moment jestem zdrowa i mam się zająć życiem.
Statystyki mówią o wysokim prawdopodobieństwie przerzutów, ale wiem, że te statystyki nie mówią o mnie.
Owszem, da się. Robię to od jakiegoś czasu. I robią to wszystkie osoby, które są po zakończeniu podstawowego leczenia onkologicznego.
Jeśli jesteście na etapie remisji swojej choroby, to pomyślcie, co pomaga Wam uporać się ze strachem. Każdy z nas ma jakiś swój system obronny. Nie zawsze działa perfekcyjnie, ale jednak pozwala funkcjonować. Sprawia, że po zakończeniu leczenia nie skaczemy z mostu ze strachu, tylko staramy się żyć.
Dajcie znać pod postem na FB (https://www.facebook.com/koloroweraki/posts/345799584228399), jak sobie radzicie z lękiem w tych niepewnych czasach…