Nie wiem, czy z wiekiem, czy z nabywanym doświadczeniem życiowym, staję się coraz bardziej żądna kontaktu z naturą. Niekoniecznie muszę rzucić wszystko i wyprowadzić się w Bieszczady, ale potrzebuję stale i systematycznie zanurzać się w przyrodę. Muszę, bo się uduszę. 

Czasem wystarczy przejść obok kwitnących krzewów i poczuć ich zapach.
Innym razem muszę uklepać trochę ziemi w doniczce. Jeszcze innym razem potrzebuję wtulić się w psią czy kocią sierść. 
Albo zatrzymać się na chwilę, zamknąć oczy i posłuchać wiatru, śpiewu ptaków albo szumu wody w strumyku.
To przeważnie są krótkie chwile, ale czerpię z nich garściami.
Co czerpię?
Przełączenie umysłu na odbiór bodźców płynących z natury daje mi wyciszenie. Odpoczywam od gwaru codzienności, hałasu miasta i pośpiechu.
Natura nieustannie zachwyca mnie swoimi możliwościami. Tym, że odradza koszoną regularnie trawę. Tym, że potrafi rozsadzić korzeniami wylany przez człowieka beton.
To jest niesamowite, jak po zimie wszystko się odradza. Jak martwe zdawałoby się gałęzie wypuszczają pąki. Jak maleńkie zaschnięte ziarenko potrafi przerodzić się w potężne drzewo.
Wszystko w przyrodzie ma swój rytm i fazy. Ale czasem cykl życia jest zaburzany nagłą wichurą, atakiem pasożytów, pożarem czy mrozem. Roślina czy zwierzę nie ma wpływu na pewne wydarzenia. Tak jak my w znacznym stopniu nie mamy wpływu na pojawienie się naszej choroby. W życiu są różne etapy. Ale fantastyczne może być zarówno kiełkowanie, pełen rozkwit, spadające liście jak i dym z ogniska z obumarłych gałęzi.
Dajcie znać pod postem, co Wam daje kontakt z przyrodą i czy kontakt z naturą jest dla Was ważny:
