Niewiele mam zdjęć z tamtego okresu. To jedno, chociaż jakością doskonale się wpisuje w rok 2006, jest dla mnie całkiem cenne i wymowne.
To ja w pokoiku przyszpitalnego hotelu, spoglądająca zza żółtej zasłonki tęsknym spojrzeniem na wolny świat za oknem. 🪟
Moje obydwa leczenia onkologiczne przydarzyły się w takich okolicznościach, że mimo gwardii wspierających mnie ludzi, przez większość procedur medycznych musiałam przejść sama. 👩🦲
1️⃣ Za pierwszym razem wylądowałam z leczeniem w szpitalu odległym od bliskich mi osób o długie godziny podróży. Tam właśnie zostało zrobione to zdjęcie. Kilkutygodniowy pobyt w małym pokoiku w obcym mieście wśród nieznanych ludzi. Samotne dreptanie szpitalnymi szlakami, raportowanie przez telefon o aktualnych wynikach i samopoczuciu. Były rodzinne odwiedziny i długie rozmowy, ale wśród codziennych medycznych procedur byłam tylko ja i mały człowiek w moim brzuchu. 🤰
2️⃣ Drugi nowotwór wstrzelił się idealnie w pandemię. Nie było mowy, by ktoś towarzyszył mi podczas wizyty, czy nawet czekał na mnie na korytarzu. Wszystkie konsultacje, badania i zabiegi musiałam wziąć samodzielnie na barki. Nie dało się inaczej. 🤷♀️
W obu przypadkach, choć wiedziałam, że za magiczną barierą odległości czy obostrzeń sanitarnych są Osoby, które mnie mentalnie wspierają, 🥰 to czasem brakowało mi tego, by fizycznie wesprzeć głowę na czyimś ramieniu.
🧐 Dlaczego o tym piszę?
Często spotykam się z tym, że z różnych przyczyn musicie się samotnie przedzierać przez trudy leczenia. Różne są tego powody. Przeróżne. Ale niezależnie od powodów, wiem, że może to być bardzo trudne. Równocześnie wiem, że możliwe.
Po prostu chcę Wam dziś powiedzieć, że DACIE RADĘ. 🫂
Dajcie znać w komentarzach pod dzisiejszym postem na blogu na FB, jak to jest u Was? Chodzicie na wizyty lekarskie sami/same czy z kimś bliskim?