Wiem, że wielu z Was, którzy mają za sobą już zasadnicze leczenie i są na tym magicznym etapie, który zwie się „remisją choroby”, zaczęło obchodzić swoje urodziny w rocznicę pozbycia się raka. 🥳
Bo po przejściu przez chorobę rodzimy się niejako na nowo. Z nową szansą, nowym doświadczeniem, z nowymi nadziejami i priorytetami. 💚
Uważam, że to całkiem fajnie mieć nową okazję do imprezy 😎 i cieszę się każdą Waszą rocznicą. 🥰
Ale równocześnie przyznam, że ja sama nie bardzo jestem przekonana do celebrowania tych moich „nowych narodzin”. 🤔
Dlaczego❓
🎈 Ano dlatego, że uważam, że skuteczność leczenia nowotworu zależy od jego wszystkich składowych. I choć wiem, że operacja jest symbolicznym wycięciem choroby, to bez całego dodatkowego systemowego leczenia – nic by nie dała. Trudno byłoby mi wyznaczyć konkretną datę, kiedy pozbyłam się nieproszonego lokatora. Co więcej, nie mam pewności, czy nie śpi gdzieś łypiąc jednym okiem. Oby nie!
🎈 Poza tym, co w sytuacji takiej jak moja, kiedy już dwukrotnie przyszło mi z nowotworem się zmagać? A przecież nie jestem jakaś wyjątkowa pod tym względem! Wielu z Was opowiada mi o leczeniu kolejnych nawrotów choroby lub zupełnie różnych jej rodzajów. Ileż mamy mieć tych początków życia? Po siedem? Jak koty? 🐈
🎈 A tak mówiąc już całkiem serio, to uważam, że moje życie to całość doświadczeń i wydarzeń, z którymi przyszło mi się zmierzyć. Moje raki w jakiś sposób mnie ukształtowały, sprawiły, że jestem w takim a nie innym miejscu. Z takimi a nie innymi przemyśleniami, którymi mogę się z Wami dzielić.
👉 Dlatego pozwólcie, że będę liczyć moje życie od samiuśkiego początku.
Jutro zaczynam kolejny jego rok. 🤗 Jaki będzie? Nie wiem. 🤷♀️ Wiem, że będę jeść tort z różowym kremem. 😋
O Waszych celebracjach urodzinowych i ozdrowieniowych chętnie poczytam pod postem: https://www.facebook.com/104684551603772/posts/201827731889453/