Szczerze mówiąc cierpliwość nigdy nie była moją mocną stroną. 🫣
Natomiast zdawałam sobie sprawę z tego, co to jest chemioterapia i że jest mało prawdopodobne, że pod odpięciu kroplówki poprawię falbany i pójdę tańczyć ze światem. Miałam wkalkulowane w swój plan leczenia to, że przez jakiś czas będę się czuła marnie. Tak też było. Natomiast, jak pisał Stanisław Jerzy Lec „wszystko mija, nawet najdłuższa żmija” i wiedziałam, że złe samopoczucie jest tymczasowe. ⏳
Z ogromną ulgą pewnego dnia budziłam się z uczuciem, że JEST LEPIEJ. Wstawałam z łóżka, brałam prysznic, zakładałam NIE piżamę i czułam, że może i niemrawo, ale jednak mogę wrócić do normalnego funkcjonowania. 💁♀️
I wiecie co się działo? Następnego dnia przychodził kryzys. 😤
To mnie wykańczało. Dużo bardziej niż te pierwsze, obiektywnie najtrudniejsze dni po podaniu chemioterapii. Czułam się sfrustrowana, oszukana i zupełnie bezsilna wobec tego, co się ze mną działo. Kładłam się z powrotem pod szarą kołderkę, tym razem bez wiary, że to kiedyś się skończy. 😔
Kończyło się!
Kilka dni później szłam na długi spacer albo poudawać, że gram w tenisa.
Ale ten moment nawrotu przykrych dolegliwości był dla mnie bardzo trudny.
Co mi pomogło? 🧐
Zauważenie tego schematu.
W momencie, kiedy dostrzegłam taką prawidłowość, dużo łatwiej było mi rozłożyć siły i pokłady cierpliwości. Okazało się, że sam kryzys był dla mnie dużo łatwiejszy niż efekt zaskoczenia nim.
Jeśli przechodzicie przez cykle chemioterapii, notujcie sobie to, co się dzieje z Waszym ciałem. 🗒 Oczywiście nie ma gwarancji, że za każdym razem zareaguje ono w ten sam sposób. Ale jest szansa, że zauważycie swój schemat. Będziecie przygotowani i spokojniejsi. 🧘
A może zechcecie opowiedzieć o swoich schematach? Zapraszam na bloga na FB do sekcji komentarzy pod dzisiejszym postem.