W ostatni piątek była niedziela 21. marca 2021.
Nie, jeszcze nie zwariowałam do reszty. Jestem pod stałą opieką psychiatry, który twierdzi, że nie jest tak źle.
Już tłumaczę, skąd to zawirowanie w datach:
Otóż 21 marca to data, którą wyznaczyłam sobie na start w wiosennym Biegu Kobiet Zawsze Pier(w)si.
To był dzień, w którym miałam założyć zamówioną wcześniej koszulkę i przebiec 5km, wspierając profilaktykę raka piersi, solidaryzując się z wszystkimi chorymi kobietami i przypominając zdrowym o regularnych badaniach.
Tak miało być.
Ale nie było.
Mój organizm postanowił się zbuntować przeciwko tonom przyjmowanych leków i ogłosił strajk pt. „gorączka neuropeniczna i inne przygody”.
Przebiegnięcie jakiegokolwiek dystansu z dnia na dzień stało się abstrakcją i musiało nią pozostać na czas dłuższy, zanim się pozbierałam…
Mogłam machnąć ręką na swój udział w biegu, wrzucić koszulkę i medal na dno szuflady i nigdy do sprawy nie wrócić. Ale zrobiłam inaczej – wzięłam czarny marker i w kalendarzu naniosłam odpowiednie poprawki.
I tym sposobem marzec wylądował mi we wrześniu.
Zapewne i Wam nie raz choroba pokrzyżowała plany.
Czasami wiadomo z wyprzedzeniem, że nie uda się pojechać na wakacje, bo jest wówczas na przykład zaplanowana operacja. Innym razem choroba zaskakuje, tak jak mnie ostatniej wiosny.
Można wtedy popaść w smutek, że przepadnie jakiś bieg / impreza / wyjazd / spotkanie albo można wziąć marker i wyznaczyć inną datę.
Owszem, pewne sprawy mają swoją przypisaną „na sztywno” datę – ktoś ma urodziny w określonym dniu, ktoś inny konkretnego dnia umiera. Ale to nie znaczy, że celebrowania tych wydarzeń nie możemy odłożyć w czasie!
Nie przywiązujcie się do dat tak bardzo. Wydaje mi się, że dużo cenniejsze jest to, co czujemy niż to, kiedy to manifestujemy.
Taką samą moc będę mieć kwiaty dla solenizanta zaniesione miesiąc później czy znicz zapalony na cmentarzu jakiś czas po pogrzebie. W tym właściwym dniu czasem wystarczy zjednoczyć się myślami czy słowami wyszeptanymi przez telefon.
Myślę też, że dużo lepiej będziecie się bawić na urodzinach dwa miesiące po terminie niż dwa dni po podaniu chemioterapii. Wyjazd nad morze będzie cieszył dużo bardziej zimą niż w środku lata, kiedy ustalona jest radioterapia i całkowity zakaz ekspozycji na słońce.
Ja z piątkowego (niedzielnego) biegu miałam ogromną satysfakcję. Kolejny raz pokazałam moim rakom środkowy palec. A przy okazji potrenowałam przed kolejnym startem, który już w październiku.
Mam nadzieję, że tym razem zdrowie mi na to pozwoli. A jeśli nie – mam czarny marker w gotowości.
Czy Wasz kalendarz też bywa „elastyczny”. Dajcie znać pod postem na FB, co przez chorobę musieliście poprzekładać w czasie: